Mówił to z trudnością i głosem przerywanym, gwałtownie gestykulując rękoma. Oczy błyszczały mu dziko.
— Panowie! ja wam ofiaruję moją maszynę, zbawienie ludzkości, miljony!... Wy mi za to dajcie... ot nic... Nie pozwólcie tylko sierotom moim umierać z głodu.
Zwrócił się do struchlałej córki:
— Może myślisz, że mnie nie wysłuchają? Co? czy tak myślisz?... To głupio myślisz! Ja ci powiadam, że nas złotem zasypią... Będziemy mieli znowu dom, ogród, krowy... Co? nie wierzysz?
— Wierzę — odparła córka cichym głosem.
— Dom, ogród, krowy... Krowy i codzień mleko dla ciebie i dla Heluni... Może nie wierzysz?
— Wierzę — odpowiedziała znowu córka.
— Dom, ogród... spokój i miłość ludzką... O, spokój!...
Tak, tak, tak, tak!... — potakiwał flegmatycznie zegar.
W tej chwili słońce stanęło wprost okna, i ubogą izbę zalały potoki światła; jednocześnie z odległej wieży kościelnej rozległ się głos dzwonu.
Starzec się ocknął.
— Co to jest?
Teraz Hoff wyglądał jak człowiek, rozmyślający nad snem przykrym.
Głos dzwonu, zrazu cichy, stopniowo potężniał i znowu słabnął, uciekał i znowu powracał, jakgdyby oblatywał wszystkie dworki cichej dzielnicy i wszędzie roznosił błogosławieństwo i spokój.
— „Anioł Pański zwiastował Pannie Marji...“ — szepnęła klęcząca kobieta.
— Módl się, córko, za siebie i za Helunię naszą — rzekł Hoff, lecz sam nie ukląkł, był bowiem protestantem.
— „Zdrowaś Marja, łaskiś pełna, Pan z Tobą...“
— I za duszę matki twojej i braci.
Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/025
Ta strona została uwierzytelniona.