patrząc z bolesnym wyrzutem na córkę, która oparła głowę o ścianę i milczała. — O, moja maszyna!... ileż mnie ona już kosztuje!... — dodał.
— A jeszcze daleko do końca! — wtrącił przybysz.
— Co ja pocznę? Skąd ja wezmę?... Co ja pocznę? Skąd ja wezmę?... — powtarzał Hoff i począł chodzić po stancji. — Grosza niema... znikąd zarobku!...
— To córka jeszcze nie ma roboty? — spytał gość, ciągle stojąc na środku.
— Maszyna zepsuta! — odparł Hoff. — Maszyna zepsuła!... — powtórzył kilka razy.
— Doprawdy? To pan jej jeszcze nie naprawił?
— Czego?
— A maszyny.
Hoff stanął i, patrząc błędnemi oczyma w róg izby, bezmyślnie powtarzał:
— Nie naprawiłem... nie naprawiłem!...
— Doprawdy? — zdziwił się gość — taka prosta rzecz!
— Hę?
— Naturalnie! parę razy pilnikiem pociągnąć, amen. Zawsze oszczędziłoby się parę rubli.
Hoff gwałtownie począł czegoś szukać po kieszeniach; nagle uderzył się w czoło, i zwróciwszy się do córki, rzekł zmienionym głosem:
— Oddaj łódkę!
— Ojcuniu! — jęknęła Konstancja.
— Słyszysz? oddaj łódkę!
Gość zlekka dotknął jego ramienia.
— Panie Hoff! słóweczko. Przyszło mi na myśl, że może lepiej oddaćby to ślusarzowi. Tu potrzeba bardzo delikatnego pilnika.
— Mam taki.
— Nie!... Tu potrzeba jeszcze delikatniejszego.
— Zaraz kupię.
Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/029
Ta strona została uwierzytelniona.