Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/031

Ta strona została uwierzytelniona.

— Puść mnie ojciec!
— Nie puszczę.
— A więc masz! — rzekła, wydobywając łódkę z kieszeni — pożryj nas wszystkich!...
Stary schwycił za łódkę i dodał:
— Gdzie pieniądze?
Za chwilę i ostatni rubel był już w jego rękach.
Wziąwszy, co chciał, Hoff rzucił się ku drzwiom.
— Panie Fryderyku, a czapka? — zawołał gość.
Czapka wisiała na szafie, Hoff włożył ją na głowę i usiadł na krześle.
— Ha! zła córka! — mruknął, dziko patrząc na kobietę.
Potem zerwał się i szybko wybiegł na ulicę. Konstancja zdawała się nie zważać na to, zajęta utulaniem dziecka.
Po wyjściu szaleńca gość rozruszał się nieco, wyjrzał oknem, podsłuchał pode drzwiami, wreszcie, siadając obok stołu na krześle, rzekł:
— Dziwny temperament. Czasami jest spokojny jak kamień, a dzisiaj tak się uniósł. Nadzwyczajny człowiek!
I począł ogryzać paznogcie.
— O Boże! za co nas tak karzesz? — mówiła biedna kobieta, łkając.
— Nie tak! nie tak! kochana pani Gołembiowska. Trzeba mówić: „O Boże! stań się wola Twoja! Jam aż nadto zasłużyła na utrapienie i ucisk.“ Wszyscyśmy grzeszni, moja pani Gołembiowska.
— Już chyba niema ludzi nieszczęśliwszych od nas.
— Nikt nie jest na świecie bez jakiegoś utrapienia lub kłopotu, choćby był królem lub papieżem.
— Wszystko się już sprzysięgło: bieda, choroba i taki jeszcze niepokój w domu.
— Dobrze to jest, że doświadczamy niekiedy przykrości i ucisków. A zresztą, czyż sami tylko cierpimy?... Ten, naprzykład, poczciwy Jędruś...