ludu żyła z jałmużny, a w Kantonie po dziś dzień tysiące ludzi mieszka na statkach wodnych, karmi się wężami i szczurami, i... niedość na tem, topi nowonarodzone dzieci!“
— Panie prezesie dobrodzieju! — szepnął sędzia.
— Słucham kochanego sędziego — odparł Piołunowicz.
— Chciałem spytać szanownego prezesa, ile też może kosztować jego zbiór fajek?
— Około pięćdziesięciu rubli...
„Tamże mnóstwo robotników żebrze na ulicach o robotę.
„W Indjach znowu Wschodnich ubodzy jedzą padlinę i robaki, a w Bengalu pod koniec XVIII-go wieku trzecia część ludności umarła z głodu...“
Tu nastąpił mniej więcej ze trzy kwadranse trwający opis wszelkiego rodzaju nieszczęść, gnębiących rodzaj ludzki. Obecni siedzieli jak na szpilkach, aż wreszcie pan Damazy przerwał:
— Proszę o głos!
— Pan Damazy ma głos!
— Jakkolwiek tak skrzętnie i sumiennie zebrane przez szanownego pana Zenona szczegóły są niewątpliwie pod względem teoretycznym, ekonomicznym, a wreszcie i historycznym, niesłychanie ważne, przypuszczam jednak, że dla zapobieżenia naszej, miejscowej, najbliżej nas obchodzącej nędzy, niewielki przedstawiają interes. Sądziłbym więc, że tę zajmującą i pouczającą część dziejową moglibyśmy na teraz opuścić, a właściwie do następnej sesji odłożyć.
Pan Damazy znowu umilkł i znowu
....... wszystkim się zdawało,
Że to Wojski grał jeszcze, a to echo grało.
— Więc mam przejść odrazu do czasów obecnych? — zapytał pan Zenon, usiłując pokryć wewnętrzny niesmak powierzchowną obojętnością.
— Prosimy! prosimy!
Piołunowicz zbliżył się do Wolskiego i szepnął: