— Pan dobrodziej aktualnie maluje?
— Tak jest — odparł z uśmiechem Wolski.
— A Wandziunię moją odmaluje pan?
— Z największą chęcią!
— A mnie?...
— Naturalnie!
— Ale w postawie siedzącej, przed tym oto stołem, na którym będzie dzwonek. Każę go zaraz przynieść.
Pan Zenon zaczął:
„Według tablic Ottona Hübnera, w roku 1867 z dziesięciu tysięcy mieszkańców w Belgji dwa tysiące pięćset żyło z jałmużny, w Prusach czterysta pięćdziesiąt siedem, w Austrji trzysta trzydzieści trzy, we Francji dwieście osiemdziesiąt...“
Tu znowu nastąpiła długa, nastrzępiona cyframi mówka, której słuchając, obecni mogli nabrać przekonania, że na kuli ziemskiej jest tylko dwie kategorje ludzi: żebrzący i dający jałmużnę.
— Sądzę, że i to możnaby do następnej sesji odłożyć — przerwał pan Damazy.
— Dlaczego, proszę pana? — spytał mocno dotknięty pan Zenon.
— Dlatego, że, według mojej opinji (której jednak nie śmiałbym narzucać szanownemu zebraniu), cyfry te, aczkolwiek w wysokim stopniu interesujące, nie mają przecież bezpośredniego związku z przedmiotem, który nas obchodzi.
— Za pozwoleniem! — odparł pan Zenon — ja z tych cyfr mogę wyprowadzić wnioski o stanie nędzy u nas.
— Słuchamy.
— Rzecz prosta. Jeżeli w Belgji, naprzykład, na każde dziesięć tysięcy osób dwa tysiące pięćset żyje z jałmużny, to u nas, w kraju bezporównania mniej ucywilizowanym i zamożnym, musi być przynajmniej z pięć tysięcy żebraków na dziesięć tysięcy ludności.
Rejent podskoczył na krześle.
Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/044
Ta strona została uwierzytelniona.