Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/048

Ta strona została uwierzytelniona.

— A czy nie możnaby zacząć od tego? — spytał nieśmiało gospodarz.
— Panie prezesie, dopuszczasz się pan wykroczenia przeciwko karności. Uchwały obowiązują wszystkich, a z drugiej znowu strony trudno przypuścić, aby człowiek, posiadający dom i plac, znajdował się w wyjątkowo przykrem położeniu.
— Powoli i systematycznie — dodał rejent.
— Pierwej skończmy z wynalazcą, później przejdziemy do człowieka — uzupełnił pan Zenon.
— Dziadziu... kolacja! — rzekła Wandzia.
Goście ruszyli ku drzwiom.
— Za pozwoleniem! — przerwał rejent — a któż pójdzie do owego pana Hoffa zbadać wynalazek?
— Trzebaby wysłać specjalistę — odparł ktoś.
— Pan Piołunowicz mieszka najbliżej — dorzucił sędzia.
— I już go zna.
— A zatem — rzekł Damazy — prosimy szanownego prezesa o zbadanie kwestji na gruncie.
Goście weszli do sali jadalnej i obsiedli ogromny stół dokoła. Pan Damazy coś sobie przypomniał, i zwróciwszy się do pewnej bardzo ponurej osoby, rzekł:
— Pan Antoni dziś głosu zupełnie nie zabierał?
— Nie chcę psuć ogólnej harmonji — odparł spytany, podnosząc do ust ogromny kawał mięsa.
— Poglądy pańskie niejednokrotnie przyczyniały się do ożywienia dyskusji.
— O tyle, o ile!... Mam zwyczaj podejrzywać wszystkich wynalazców o bzika, i nie wierzę, aby ktokolwiek mógł usunąć nędzę ze świata.
— Ale ulżyć, panie, ulżyć...
— Chyba dlatego, aby próżniakom i łotrom uprzyjemnić pobyt na ziemi...
Nie dokończył, był bowiem mocno zajęty polędwicą.
— Proponuję — odezwał się pan Zenon — aby szanow-