W tej chwili na placu pod oknem ukazała się chuda suka. Od pierwszego spojrzenia łatwo było poznać, że ten zwierzęcy nędzarz ma szczenięta i że przybiegł tu znaleźć dla siebie pokarm między śmieciem.
— Może nam pan ustnie objaśni skutki swej machiny — odezwał się pan Antoni do Hoffa z akcentem znudzenia i niecierpliwości w głosie.
— Widzi wielmożny pan, to jest tak... Trzeba przykręcić tę szrubkę, a wtedy ona przyciśnie ten drążek... Ten drążek przyciśnie to kółko, zupełnie jak waga...
— Cóż dalej?
— Dalej?... Dalej machina będzie szła.
— Nie będzie szła — przerwał bardzo stanowczo pan Antoni — bo tu niema pracy mechanicznej.
— Będzie, wielmożny panie... — odparł Hoff.
— Nie widzę iloczynu z przestrzeni przez siłę. To jest nic!
— Koło powietrzne... — wtrącił Hoff.
— Złudzenia!...
— Ta szruba i ten drążek...
— Zabawki! — odparł niemiłosierny pesymista.
Starzec przeciągle spojrzał w oczy oponentowi, potem opuścił głowę i umilkł.
Pan Antoni począł znowu bębnić palcami po krawędzi tokarni, i znowu spojrzał na plac, gdzie od początku rozmowy patrzył Piołunowicz, nie rozumiejąc ani kółek, ani szrub, ani iloczynu z siły przez przestrzeń. Głodna suka leżała teraz pod oknem, przytrzymując łapami i gryząc czarny i twardy chleb, który jej wyrzuciła Konstancja.
— I poco to żyje na świecie? — mruknął pan Antoni, wskazując na sukę. — Głodne to, chude i jeszcze się wściec może...
— Prawda — odparł Piołunowicz, nie wiedząc, o co chodzi, zdawało mu się bowiem, że go w tej chwili żołądek zabolał.
Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/056
Ta strona została uwierzytelniona.