Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/072

Ta strona została uwierzytelniona.

— Głupie słońce i tyś głupia, przesądna babo! — mruknął lichwiarz i wypchnął precz kobietę.
Wkrótce na wszystko zapadła pomroka nocy.


ROZDZIAŁ VIII
Z KTÓREGO OKAZUJE SIĘ, ŻE NAWET SZCZĘŚLIWI LUDZIE
MAJĄ SWOJE ZGRYZOTY.


Stało się tedy, że już na drugi dzień po wtorkowej sesji Wolski złożył Piołunowiczowi uroczystą wizytę, w czasie której napomknął, że jeżeli „szanowny pan“ i jego wnuczka nic przeciw temu nie będą mieli, w takim razie on gotów jest natychmiast przystąpić do zdejmowania obiecanych portretów.
— Że też, kochany panie Gustawie, pamiętałeś o takiej drobnostce? — dziwił się stary gimnastyk.
— Lubię być słownym — objaśnił Wolski.
— Ależ tak nagle!... Niedawno wróciłeś z zagranicy, nie przypatrzyłeś się jeszcze miastu...
— To najmniejsza! — odpowiedział Gustaw — przywykłem do pracy, i jeżeli mam panu wyznać prawdę, szczęśliwym się nazwę...
Piołunowicz przerwał mu uściskiem, Wandzia ukłonem, i nastąpiła zgoda. Tegoż dnia, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, w salonie pana Klemensa pojawiły się farby, ołówki, stalugi i płótna; od południa w piątek rozpoczęły się posiedzenia, trwające do zachodu, a nawet i po zachodzie słońca, przerywane tylko wspólnemi obiadami, podwieczorkami, spacerami i kolacją.
Pierwszego dnia, a raczej pierwszych kilku godzin, dziadek zachowywał się poważnie, jak przystało na człowieka, który przez cały wieczór był prezesem naukowo-filantropij-