Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/073

Ta strona została uwierzytelniona.

nego towarzystwa. Lecz po obiedzie staruszek zmiękł. Naprzód przypomniał sobie, że opłakany stan jego zdrowia wymaga ruchu — wywrócił zatem parę koziołków. Następnie zdecydował się wziąć jedną dozę prysznica, ze względu na dzień gorący; potem wlazł w szlafrok i czapeczkę z kutasem, a wkońcu, przed samą herbatą (nie zdejmując notabene szlafroka), pokazał, jak to za jego czasów tańczono obertasa; począł Wolskiego nazywać „kochanym Guciem“, a jego wraz z Wandzią „najukochańszemi dziećmi.“
Słowem, już w piątek trójka ta poznała się i pokochała; okazało się bowiem, że tak Wolski, jak Piołunowicz przechodzili w życiu ciężkie koleje, że tak Gustaw, jak Wandzia mają najlepsze serca, i że wreszcie wszystko troje potrafią być wesołymi aż do szaleństwa.
Tak było do ósmej rano w poniedziałek, w którym to czasie ogromnie zaperzony dziadek wpadł jak bomba do pokoju ubierającej się Wandzi.
— Nieszczęście! — zawołał — na śmierć zapomniałem!... a trzeba to już było przynajmniej od dwóch lat zrobić!...
— Co się dziadziowi stało? — spytała zaniepokojona Wandzia.
— Jakto co?... Więc ty nic nie wiesz, niedobra dziewczyno, że już niezadługo kończy ci się lat piętnaście i że zostajesz dorosłą panną?...
— Ach, jak to dobrze!...
— Wcale niedobrze, bo zapomniałem wyszukać ci ochmistrzyni.
— Naco? proszę dziadzi? przecież mi profesorowie dają lekcje.
— Co tam profesorowie! Dziewczyna powinna wychowywać się pod okiem kobiety, nie zaś jak wilk między samymi mężczyznami.
Z temi słowy pan Klemens wybiegł z pokoju Wandzi. Zwymyślał w sali podskakującego Azora, wywrócił fotel i ka-