Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/080

Ta strona została uwierzytelniona.

z małą panienką. Ponieważ ranek był piękny, więc panienka wychyliła głowę z powozu i dostrzegła naszych wędrowców.
— Patrz, mamo! — zawołała nagle. — Pod tem drzewem śpi jakiś ubogi chłopczyk z pieskiem u nóg...
Wielka dama, zobaczywszy to, wydobyła z woreczka parę sztuk pieniędzy, zawinęła je w papier i rzuciła na śpiących.
— To dla chłopca — rzekła.
— A to dla jego psa — dodała panienka, rzucając ciastko.
I odjechały.
Minął ranek, minęło południe, minął wieczór i znowu noc nadeszła, ale ani chłopczyk nie dotknął wyrzuconych pieniędzy, ani jego piesek ciastka, ponieważ obaj nie żyli...
Dobry Bóg wyciągnął do nich rękę!...
Nastała cisza, podczas której Gustaw spoglądał to na swój model, to na rysunki.
— Jakaż to smutna historja! — rzekła Wandzia. — Kto panu...
Zamyśliła się i nagle wybuchnęła śmiechem.
— Ach! Boże, Boże! jaki też pan niedobry, ażeby mi tyle zmartwienia narobić niepotrzebnie...
— Cóż się stało?...
— Niby pan nie wie? To panu ten chłopczyk opowiadał historją zapewne po swojej śmierci?... Cha, cha, cha!
— Hola! obiad dawajcie! — zawołał w tej chwili wracający z miasta Piołunowicz. — Wandziuniu! dopilnuj ich, ażeby się śpieszyli, i zaraz porozlewaj zupę.
Wandzia wybiegła na spotkanie dziadka, który niebawem wszedł do sali, niemiłosiernie spocony.
— Witam cię, Guciu!... Jakżeście się bawili? jak stoi robota? — pytał stary, całując w oba policzki promieniejącego z radości malarza.
— Cudowne posiedzenie! — odparł Gustaw. — Wyobraź pan sobie, że w ciągu kilkudziesięciu minut zrobiłem sześć