Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/085

Ta strona została uwierzytelniona.

sędziów i ludzi nieokreślonej pozycji, widziano tu wolno praktykujących lekarzy, inżynierów i literatów.
Pan Klemens witał wszystkich najserdeczniejszemi pocałunkami, chociaż był pewnym, że większości tych panów nie zna nawet z nazwiska.
Niebawem rozpoczęło się posiedzenie; postawiono dzwonek na stole i wśród przejmującej ciszy zabrał głos pan Damazy:
— Panowie! Dzięki szlachetnej, starodawnej i bezinteresownej gościnności szanownego, a obecnego tu pana Klemensa Piołunowicza, zebrania nasze z każdym dniem rozwijają się i, że tak powiem, dojrzewają, zarówno pod jakościowym, jako też ilościowym względem...
W tem miejscu sędzia, który uważał za najświętszy obowiązek część oratorskich triumfów pana Damazego przyjmować na swoje barki, rozejrzał się dokoła z miną osoby, posiadającej klucz do nakręcania wszelkiego rodzaju pozytywek.
— Panowie! — zaczął znowu Damazy — skoro powiedziałem, że sesje nasze rozwijają się jakościowo, miałem na myśli to, że zakres przedmiotów, o których dyskutujemy, powiększył się znakomicie. Lecz, panowie! jeżeli mówiłem o ilościowym rozwoju, wówczas możecie być pewni, że myślałem o tym nowym zastępie szanownych współpracowników, którzy dziś towarzystwo nasze obecnością swoją zaszczycili...
Końcówkę tę zagłuszył szmer nóg, który miał oznaczać, że nowy zastęp współpracowników akceptuje niezasłużoną pochwałę, a zarazem, że zastęp dawniejszy wita ich serdecznie i przyjmuje do swego grona.
— Panowie! — ciągnął dalej niepospolity mówca. — Nie widzę potrzeby streszczać tego, cośmy zrobili dotychczas...
Damazy urwał nagle, dostrzegłszy, że po tych słowach pan sędzia, stały jego adorator, gwałtownie unosi się z krzesełka. Sędzia zaś podniósł się, ponieważ był pewnym, że rejent, usłyszawszy wyrazy: „cośmy zrobili dotychczas...“ zechce