Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/086

Ta strona została uwierzytelniona.

publicznie nazwać pana Damazego „bezczelnym kłamcą.“ Szczęściem, rejent milczał, pan sędzia zatem usiadł.
— Co się stało, kochany sędzio? — spytał podniesionym głosem wielki mówca.
— Rżnij pan dalej! odparł zainterpelowany, przyjaźnie kiwając ręką.
— Ależ, panie!... ja nie lubię, ażeby mi przeszkadzano.
— No, co tam, panie Damazy... wszystko głupstwo! — odpowiedział sędzia, pragnąc z całego serca usłyszeć dalszy ciąg mowy.
W Damazym krew zakipiała.
— Panowie! — zawołał — pozwólcie mi, abym szanownemu sędziemu zwrócił to, że nie powiem, grubjańskie słowo, które on wystosował do mnie.
Dobre pół godziny upłynęło, zanim przerażony sędzia zdołał wyperswadować popędliwemu mówcy, że jest jego najzapamiętalszym wielbicielem, a oprócz tego człowiekiem niesłychanie delikatnym, i że tylko obawa nietaktowności ze strony rejenta wywołała opłakane i szkodliwe dla ogółu nieporozumienie.
Wspaniałomyślny Damazy dał się przekonać, lecz mowy swojej nie dokończył. Z tego powodu obecni musieli bez uroczystości przystąpić do wyboru prezesa, którym powtórnie mianowany został pan Piołunowicz.
Dla nadania dyskusjom jeszcze sprężystszego kierunku, wybrany został na wiceprezesa Damazy, a Wolski na sekretarza. Sprowadzono papier i pióra, i rozprawy zaczęły się powtórnie.
— Panowie! — odezwał się znowu Damazy — proponuję, abyśmy szanownego prezesa wezwali o złożenie raportu w kwestji pewnej machiny, zbudowanej przez niejakiego Hoffa.
— Jedno słówko! — przerwał pan Piotr. — Przypominam, że razem z prezesem oglądał ową machinę pan Antoni,