— Rejent jeszcze nic nie wie, ale obawiam się nieszczęścia, bo to człowiek popędliwy i stanowczy.
Zkolei Gustaw zbliżył się do Piołunowicza.
— Jakże będzie z Hoffem? — rzekł — bo z nim trzebaby już skończyć.
— Nie mogę myśleć w tej chwili o nim... — przerwał wzruszony staruszek. — Zenon wyzywa na pojedynek rejenta...
— Więc możebyśmy, nie przedstawiając już sprawy towarzystwu, sami do niego jutro poszli? — spytał Gustaw.
— Owszem, owszem!... My dwaj, tak będzie najlepiej, ale...
— Drogi prezesie! — przerwał mu w tej chwili rejent. — Ten świszczypałka Zenon wyzwał mnie na pojedynek, proszę więc was z panem Damazym na świadków. Jutro o jedynastej czekam!...
I nim pan Klemens zdążył mu odpowiedzieć, rejent ścisnął go za rękę i wyszedł, nie pożegnawszy się z towarzystwem.
— Proszę panów na kolacją! — rzekł w tej chwili Janek, otwierając drzwi do stołowego pokoju.
Goście wyszli tłumem. W salonie pozostał tylko Wolski, Piołunowicz i... jakiś nieznajomy gospodarzowi jegomość na fotelu, w postawie bardzo zaniedbanej.
— Kto to jest? — spytał pan Klemens Gustawa.
— Nie wiem!... Musi być ktoś nowy.
— Panie Damazy! panie sędzio!... kto to jest? — pytał znowu zakłopotany gospodarz.
Lecz i ci nie wiedzieli.
Chwycono się ostatecznego środka i wywołano do sali prawie wszystkich gości, ale nikt siedzącego mężczyzny nie znał. Wkońcu dopiero przypomniano sobie, że pan ten przyszedł z rejentem.
— Nieszczęście! co ja tu pocznę? — biadał pan Klemens, nie mogący wyperswadować sobie, aby któryś z jego choćby najnowszych przyjaciół nie siadł do wspólnej kolacji.
Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/093
Ta strona została uwierzytelniona.