Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/098

Ta strona została uwierzytelniona.

jakiś bowiem głos wewnętrzny a potężny rozkazywał mu iść tam i spojrzeć w oczy ludziom, którzy zdziczały plac mierzyli.
W tej chwili dostał pierwszy raz w życiu bicia serca. Zerwał się od okna i chciał biec do rudery Hoffa, ale się upamiętał.
— To gorąco winno! — rzekł. Jutro na sesji bezwarunkowo przedstawię sprawę Hoffa, albo wreszcie sam go wezmę w opiekę... Jutro!...
I wypowiadając słowo: jutro! uczuł, że włosy podnoszą mu się na głowie.
Zamigotała błyskawica i przeciągły grzmot rozległ się na zachodzie. Wolski przymknął okno, i nad wszelki wyraz zmęczony, padł na fotel, ten sam, który wczoraj zajmowała Wandzia.
Głowa mu pałała, arterje uderzały jak młoty, aż wreszcie opanował go chorobliwy sen na jawie.
Zdawało mu się (rzecz śmieszna), że jest Zenonem, który wyzwał na pojedynek rejenta, i że z przeciwnikiem swoim stanął na placu bitwy.
Dokoła widział drzewa i uśmiechniętych świadków, którzy szeptali do siebie, że sprawa skończy się na niczem, i że przeciwnicy strzelą do siebie tylko dla formy.
Potem zdawało mu się, że rejent uśmiecha się także i mierzy gdzieś wbok, a potem... usłyszał huk i z najwyższem zdziwieniem dostrzegł, że niebo i wierzchołki drzew ma wprost twarzy, i że świadkowie, którzy stali obok niego, stoją teraz nad nim...
— Upadłem!... — pomyślał. — Czyżbym był raniony?
Widział, że świadkowie nachylają się nad nim, lecz jednocześnie czuł, że między nim a nimi powstaje ciągle zwiększająca się odległość. Spostrzegł przerażoną twarz Wandzi i pomyślał, że dziewczynka zagląda w tej chwili do niesłychanie głębokiej studni, w którą on szybko się zapada.
— Co to znaczy?