Że jednak nikt przed okiem bliźnich ukryć się nie może, nie ukrył się więc i Gwoździcki. Sfery handlowe znały go dokładnie, dokładniej może, niżby sobie tego życzył i, powiedziawszy prawdę, szanowały dziwaka.
Wiedziano, że jeszcze przed dwudziestu laty człowiek ten był ubogim, i że tylko olbrzymią pracą, wytrwałością, a może i genjuszem, doszedł do miljonowej fortuny.
Wiedziano dalej, że był niesłychanie konsekwentny i słowny, choć obok tego puszczał się niekiedy na hazardowne spekulacje, z których szczęśliwie wychodził. Wiedziano wkońcu, co było podobno najważniejszem, że zapytany o radę, albo nie dawał żadnej, albo dał dobrą, a nadto, że w razie potrzeby pomagał pocichu, lecz skutecznie.
Krótko mówiąc, z Gwoździckim nie przyjaźnił się nikt, wszyscy go jednak cenili, a wielu obawiało się; chodziły bowiem głuche wieści, że człowiek ten w sztuce gnębienia nieprzyjaciół był mistrzem nad mistrze.
Stary lokaj finansisty głośno twierdził, że pan jego stworzony był na kamedułę, a jeżeli nim nie został, to dlatego tylko, że miał siostrzeńca, Gucia właśnie, którego do szaleństwa kochał.
Jeżeli Gwoździcki, pomimo podeszłego wieku, kupował jeszcze i sprzedawał dobra, kamienice, zboże, drzewo i tysiące innych przedmiotów, robił to tylko dlatego, aby Guciowi jak największy majątek zostawić.
Jeżeli, mimo wrodzony pociąg do prostoty życia, trzymał zbytkowny lokal i służbę, robił to znowu, przewidując, że Gucio lada chwila rzuci swoje malarskie studja i do domu przyjedzie.
Ale chłopak pracował z zapałem i o powrocie nie myślał: wuj zaś tęsknił, lecz milczał, szląc mu pieniądze i zaklinając na cienie matki i miłość dla siebie, aby hulał, co się zmieści, brał od niego, ile zechce, lecz długów unikał.
Wrócił nareszcie Gucio i zaledwie przestąpił próg domu,
Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/107
Ta strona została uwierzytelniona.