Ponieważ fioletowy pan Klemens począł w tej chwili wyrabiać rozpaczliwe miny, rejent więc umilkł, a uczony Zenon przystąpił do czytania.
„Ze wszystkich klęsk, towarzyszących cywilizacji, niema straszniejszych nad te, które wypływają z wilgotnych mieszkań...“
— Ależ... — przerwał Damazy.
— Najmocniej przepraszam za omyłkę! — usprawiedliwiał się Zenon i wziął do rąk drugi rękopis.
— „Ze wszystkich środków, jakiemi posługuje się cywilizacja do osuszania gruntów, niema znakomitszego nad dreny...“
— Proszę o głos! — zawołał pan Piotr.
— Protestuję! — wykrzyknął Zenon. — Znowu się omyliłem, ale w tej chwili błąd poprawię:
— „Ze wszystkich klęsk, towarzyszących cywilizacji, niema straszniejszych nad te, które wypływają z ciągle szerzącego się pauperyzmu...“
— Wiosna jest najpiękniejszą porą roku... La Fontaine był największym poetą... Turenjusz był najznakomitszym wojownikiem ... Ależ, panie Zenonie! pańskie memorjały djabelnie pachną drugą klasą! — wykrzyknął rejent.
— Panowie! — odezwał się blady z gniewu Zenon — proszę o uwolnienie mnie od obowiązków wiceprezesa!...
I powiedziawszy to, wstał tak gwałtownie z kanapy, że ledwie głową nie strącił Solonowego popiersia.
— Panie Zenonie dobrodzieju!... — błagał go Piołunowicz, lękający się pojedynków jak ognia.
— Nie!... muszę wyjść!... — mówił rozgorączkowany Zenon.
— I może wyzwać mnie drugi raz na pojedynek... hę?... — pytał szyderczo rejent.
— Niewątpliwie!... niewątpliwie!... — powtarzał Zenon.
Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/118
Ta strona została uwierzytelniona.