Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

— Drogi, kochany panie Zenonie!... pohamuj się! uspokój się... — prosił ze łzami w oczach pan Klemens.
— Zgoda, uspokoję się, pohamuję się, ale nie pierwej, aż pan rejent wysłucha mego memorjału o pauperyzmie! — wołał drżącym głosem pan Zenon.
Tymczasem w bramie domu siedział na kamieniu ubogi starzec. Deszcz spływał mu z odzieży i włosów, a on, huśtając na rękach białe zawiniątko, mruczał monotonnym głosem:
— Pójdziemy hajty, Heluniu... pójdziemy hajty!...
Piołunowicz starał się ułagodzić Zenona, a Damazy namawiał rejenta do spokojnego wysłuchania memorjału. Ale obrażony rejent podniesionym głosem odpowiedział:
— Mój panie Damazy! wolę sto razy umrzeć od kuli pana Zenona, niż zostać na śmierć zanudzonym przez wsłuchiwanie się w jego żakowskie memorjały!...
Wkońcu obaj przeciwnicy zażądali uwolnienia ze swych wysokich urzędów, na co zgodzono się. Ponieważ zaś pan Zenon honorem zaręczył, że rejenta na pojedynek nie wyzwie, pozostawiono więc ich losowi i zorganizowano się na nowo.
Teraz Wolski głos zabrał:
— Zdaje się, panowie, że obecnie nic nam już nie przeszkadza pomówić o kasie pożyczkowej?...
— Prosimy, słuchamy! — odpowiedziano chórem.
— Otóż w kwestji tej nastręczają się cztery następujące pytania. Pierwsze dotyczy koncesji...
— O niej pomówimy później — wtrącił rejent.
— Zgoda! Drugie dotyczy wysokości procentu. Otóż proponowałbym cztery od sta na rok...
— Osiem nie jest za wiele, a ściągnie kapitał — odezwał się rejent.
— Niech będzie osiem — rzekł Wolski. — Punkt trzeci dotyczy gwarancji...
— Gwarancje dostarczają poręczyciele, naturalnie odpowiedzialni...