Obecni sięgnęli do portmonetek i w okamgnieniu zebrało się około stu rubli.
— Idźmy! — zawołał ubrany już Piołunowicz, wbiegając do sali.
Wszyscy ruszyli z miejsc, a Wolski razem z nimi. Za chwilę sala opróżniła się zupełnie; pozostały w niej tylko zwłoki biednej Heluni, złożone na memorjale o pauperyzmie i przykryte protokółami posiedzeń filantropijnego towarzystwa.
Była to jedyna i ostatnia posługa, jaką pesymista Antoni wyświadczył rodzinie nieszczęśliwego Hoffa. Mizantrop lękał się trupów — nakrył więc dziecko tem, co miał pod ręką.
BEZ TYTUŁU.
Członkowie filantropijnego towarzystwa, wypadłszy na ulicę, biegli jak stado owiec, popędzanych przez psa i bat pasterski. Deszcz ciekł im za kołnierze, z pod stóp pryskało błoto, a oni tymczasem wymówkami obarczali się wzajem.
— Nasz formalizm zabił to nieszczęśliwe dziecko! — wołał Piołunowicz, wsparty na ramieniu Wolskiego.
— Co tam formalizm! Pański brak stanowczości zawinił najwięcej... — odparł Damazy.
— Mój brak stanowczości! Słyszałeś, Guciu?... — skarżył się pan Klemens.
— Ależ tak jest! — upewniał Damazy. — Pan byłeś u Hoffa, pan go widziałeś, pan z nim mówiłeś... Trzeba było zrobić coś na własne ryzyko, a mybyśmy zaakceptowali najchętniej.
— Racja! racja!... — powtarzali współwędrowcy, śmielsi wśród otaczającej ich ciemności.