W tej samej chwili jakiś stłumiony, niby z pod ziemi wychodzący głos odezwał się:
— Oj!... chyba wylazę już...
— Wyleź pan, wyleź!... kochany panie Gołembiowski — odpowiedział lichwiarz, ciągle rachując pieniądze.
Teraz z pod łóżka, na którem umarła Konstancja, ukazały się dwie potężne, żylaste ręce, kudłata głowa i zarośnięta twarz, za niemi szerokie plecy, a wreszcie cały człowiek, ogromnej budowy, ubrany w podarty kaftan i zgrzebne spodnie. Nogi miał zabłocone i bose.
— Aaa!... — odetchnął bandyta. — Spociłem się!...
— Wierzę, wierzę! — odparł z uśmiechem Wawrzyniec. — Pan Gołembiowski myślał, że to już po niego...
Gołembiowski ciężko upadł na ławę, i patrząc zpodełba na pieniądze, rzekł:
— To dla starego przynieśli te bankocetle?...
— Przecież pan Gołembiowski słyszał.
— Żeby to tak pan Wawrzyniec mnie ich z trochę udzielił.
— Doprawdy?... — spytał szyderczo lichwiarz.
— Abo nie?... Dalibóg, przydałyby mi się.
— Staremu się także przydadzą.
— Co mi tam stary!... — oburzył się bandyta.
— Jakże co mi tam? Stary nie ma gdzie głowy położyć, a pan Gołembiowski, byle chciał, darmo przytułek dostanie...
Słowa te, wymówione ze spokojnym uśmiechem, rozjątrzyły włóczęgę.
— O! jaki miłosierny z pana Wawrzyńca! — wykrzyknął. — Nie trzeba było placu zabierać staremu, toby miał gdzie głowę położyć... I jabym tak nie biedował.
— Nie zabrałem, ale kupiłem, kochany panie Gołembiowski — odpowiedział słodziutkim głosem lichwiarz.
— A wiem! kupił pan za dwadzieścia rubli...
— Za tysiąc, kochany panie Gołembiowski.
Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.