Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie wyjdziesz żywy!... — mruknął włóczęga, posuwając się krok naprzód.
— Ostrożnie, Jędrusiu, bo cię zdmuchnę jak stoczek!... — ostrzegł go Wawrzyniec, kładąc rękę do paletota i cofając się ku drugiej izbie.
Pół sekundy milczenia, w ciągu której Gołembiowski wahał się...
W izbie rozległ się cichy trzask...
W tej chwili rozbestwiony bandyta rzucił się z nożem na lichwiarza, a jednocześnie huknął strzał.
— Aaa!... — jęknął ktoś w sieni i padł na ziemię.
Gołembiowski, zobaczywszy w ręku Wawrzyńca rewolwer, skoczył jak szalony wbok, wybił okno i znikł na placu.
W zadymionej izbie pozostał skamieniały Wawrzyniec. Potem zwolna przybliżył się ku sieni, i patrząc w ciemność, strasznym głosem zapytał:
— Kto tu?...
Odpowiedzi nie było. Na wilgotnej ziemi leżał jakiś człowiek krwią zbroczony.
— Gucio!... mój Gucio!... zabity!... — ryknął lichwiarz. — Zabiłem dziecko moje!...
Przeskoczył próg, padł na kolana i z rozdzierającym serce jękiem począł całować nogi Wolskiego.
Raniony poruszył ustami, zgiął konwulsyjnie palce i skonał.


EPILOG.


Czytelnik ma wszelkie prawo zapytać o dalsze dzieje osób, które większy lub mniejszy udział przyjęły w tej tragedji.
Otóż dla zaspokojenia chwalebnej skądinąd ciekawości, dodamy następujące wyjaśnienie: