Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

Pan Łukasz zdań o duszy słuchał obojętnie, ale gdy wspomniano o pantoflu, zainteresował się.
W tej chwili djabeł zlekka popchnął go ku zakratowanemu oknu sali sądowej; starzec wyjrzał i — o dziwy!...
...Zobaczył podwórko swojej kamienicy, okno swego mieszkania (po którem ktoś obecnie chodził), nareszcie śmietnik, a na jego szczycie swój pantofel.
— Ej! — mruknął — czy ja się tylko nie pośpieszyłem z wyrzuceniem jego?... Chociaż za dużo kosztowały reparacje...
Na podwórku ukazała się żebraczka nędzna, obdarta. Jedną nogę miała owiniętą w brudne łachmany i mocno kulała.
Rozejrzała się po oknach, widocznie z zamiarem proszenia o jałmużnę. Ale, że jakoś nikt nie wyglądał, więc zwróciła się ku śmietnikowi, myśląc, że choć tam co znajdzie.
Spostrzegła pantofel Łukasza.
Z początku wydał się jej bardzo zły. Że jednak nie było nic lepszego pod ręką, a chora noga widać bardzo jej dokuczała, więc... wzięła pantofel.
Pan Łukasz nie przeoczył ani jednego ruchu z tej sceny. Gdy zaś zobaczył, że uboga bierze pantofel i wychodzi z nim z podwórka, zawołał:
— Hej! hej! kobiecino, to mój pantofel!...
Żebraczka obejrzała się i odparła:
— A cóż wielmożnemu panu po takim łachu?
— Łach, czy nie łach, ale zawsze on mój. Darmo go brać nie wypada, bo to wygląda na kradzież. Więc jeżeli nie chcecie mieć grzechu, to... zmówcie paciorek za duszę Łukasza!...
— Dobrze, panie! — rzekła baba i poczęła mruczeć pacierze.
— Jednakże ten pantofel miał jeszcze wielką wartość! — pomyślał Łukasz.
A potem dodał głośno:
— Kobieto! kobieto!... Kiedy już wam darowałem takie