Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

— Róbcie z obwinionym, co chcecie. Nam już go ani sądzić, ani skazywać nie wypada!
Dostojnicy zmienili swoje urzędowe uniformy na cywilną odzież, w której ich pochowano, i wyszli, nie patrząc nawet na Łukasza. Tylko sędzia, który umarł na apopleksją i zawsze był prędki, przestąpiwszy próg sali, plunął ze wzgardą.
Djabeł śmiał się jak opętany, a adwokat Kryspin o mało nie rzucił się z pięściami na Łukasza.
— O, ty egoisto! chciwcze!... — zawołał. — Zaklęliśmy duszę twoją w ten stary pantofel, myśląc, że choć w takiej powłoce odda ona komu usługę bezinteresowną. I stało się to, czegośmy pragnęli: żebraczka znalazła pantofel, miałaby choć na godzinę pożytek z niego, a ty spełniłbyś mimowoli czyn moralny. Ale gdzie tam!... Chciwość twoja jest tak wielka, żeś wszystko zepsuł... Nawet zgubiłeś na wieki pantofel, który, raz ożywiony przez taką nędzną duszę, musi obecnie iść do ostatniego kręgu piekła!...
Rzeczywiście djabeł zdjął pantofel ze stołu i rzucił go w luft, z którego wylatywały straszne płomienie, skąd rozlegały się jęki i brzęk łańcuchów.
— A co z nim zrobisz?... — zapytał djabła adwokat, wskazując na Łukasza nogą.
— Z tym egzemplarzem?... — odparł djabeł. — Wyrzucę go z piekła, ażeby nas nie kompromitował!... Niech wraca na ziemię, niech na wieki wieków dusi swoje listy zastawne i banknoty, niech trzyma kamienicę, niech licytuje biednych lokatorów i krzywdzi własne dzieci. Tu zagnoiłby piekło swoją wstrętną osobą, a tam, krzywdząc ludzi, może nam oddać usługi.
Pana Łukasza, gdy słuchał tego, opanowały myśli ponure.
— Za pozwoleniem! — spytał — więc gdzież ja ostatecznie będę?
— Nigdzie! — odparł z gniewem adwokat. — O niebie ani czyścu sam chyba nie myślisz, a z piekła, pomimo całej