Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

piersi. Wyjął więc je z pod kaftanika i rzucił do komody. Ale i tam nie dawały mu pokoju.
— Co mi po nich? — szeptał. — Mam je i, straszna rzecz! nie uwolnię się od nich nigdy...
W tej chwili zapukano do drzwi.
Wbrew zwyczajowi, pan Łukasz, nie uchylając lufcika, otworzył — i zobaczył mularza.
— Zlituj się wielmożny pan — błagał mularz, trzymając pokornie czapkę w rękach — i oddaj mi moje statki. Ja tam procesować się z panem nie będę, bom ubogi. Bez statków roboty nie dostanę, a na kupienie nowych nie mam pieniędzy...
— A weź sobie twoje statki, tylko je prędko wynoś! — krzyknął pan Łukasz, kontent, że pozbędzie się choć szaflika.
Istotnie mularz bardzo prędko wyniósł statki do sieni, ale zdziwienia ukryć nie mógł. Patrzył na pana Łukasza, miętosząc czapkę, a pan Łukasz patrzył na niego.
— No, czy ci brakuje czego? — zapytał starzec.
— Jużci brakuje mi... zapłaty za robotę — odparł zapytany nieśmiało.
Pan Łukasz poszedł do biurka i wysunął jedną z licznych szufladek.
— Ile ci się należy?...
— Pięć rubli, wielmożny panie. A co ja miałem straty, żem robić przez ten czas nie mógł!... — mówił mularz, chcąc prędzej wydobyć pieniądze.
— Ileżeś miał strat?... Tylko mów prawdę — spytał pan Łukasz.
— Chyba ze sześć rubli — odparł mularz, myśląc z obawą, czy też stary zwróci mu jego należność.
Wnet jednak przekonał się z największem zdumieniem, że pan Łukasz wypłacił mu jedynaście rubli, jak orzech zgryzł...
Mularz nie chciał wierzyć własnym oczom, oglądał pie-