Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/178

Ta strona została uwierzytelniona.

Gejza pilnie obejrzał dolinę, potem ścieżkę, którą się tu dostali; coś zapisał, wyrysował i rzekł do Miklosa:
— Podła jest ta twoja ścieżka, ale oskardami i prochem możnaby z niej zrobić gościniec, nawet dla wozów.
— Pewnie, że tak — odparł Miklos, ciesząc się w duchu, że magnat wybuduje porządną drogę na chwałę Bogu i pożytek ludziom.
Doszli do końca doliny, a następnie Miklos sprowadził Gejzę z jego kuframi wdół, na turecką stronę. Złazić trzeba było z bardzo wysoka, ale już nie tak przepaścisto.
Gdy już mieli rozchodzić się, Gejza odezwał się na pożegnanie:
— Bądź zdrów, chamie, kiedyś głupi, i zamiast trzymać się mnie, jaśnie wielmożnego Gejzy, służysz takiemu Panu, którego nawet nie stać, żeby ci buty sprawił.
Minęła jesień, zima. Na wiosnę spostrzegł Miklos, że coraz mniej podróżnych przechodzi w stronę Turcji, ale że natomiast z podgórskich wsi poczynają ludzie uciekać w głąb kraju. Spotkawszy taką gromadę, dowiedział się, że zbrodniarz Gejza zwąchał się z sułtanem, zebrał pół miljona niewiernych i ciągnie z nimi naprzód na Węgry, potem na zawojowanie całej Europy.
— Nie wiem, czym ja dobrze zrobił — pomyślał Miklos — że puściłem zdrowo tego grzesznika?...
I trapił się do wieczora. Ale w nocy miał sen. Najpierw pokazała mu się dusza matki i rzekła:
— Synu mój, Miklosu! Iżeś uratował Gejzę, naszego wroga, wydobyłeś mnie, ojca i brata z mąk czyścowych, gdzie paręset lat wypadłoby nam cierpieć, gdyby nie twoje posłuszeństwo boskim nakazom.
A po matce ukazał się Miklosowi duch przeora benedyktynów, który mówił:
— Bracie! My, pomordowani przez Gejzę zakonnicy, donosimy ci, że przez twoją miłość dla nieprzyjaciela ulżyłeś