nam mąk czyścowych. Pierwej bowiem tonęliśmy na sto łokci głęboko w ogniach doczesnych, a teraz siedzim tylko po łopatki. Bo, mój bracie, nawet w świątobliwem życiu klasztornem nie jest człowiek wolny od grzechu...
Sen taki pokrzepił Miklosa i umocnił go w wierze.
Jednego dnia bogobojny przewodnik usłyszał w górach hałas, a myśląc, że idą podróżni, pobiegł czem prędzej swoją ścieżką na dolinę. Im więcej zbliżał się do niej, tem lepiej odróżniał łoskot toporów i wybuchy prochowe. Wdrapał się więc na szczyt sąsiedniej skały i spojrzał wdół.
Po dolinie uwijało się kilka tysięcy ludzi w szatach białych, czerwonych, zielonych i w turbanach na głowie. Z wielkim pośpiechem rozbijali oni kamienie i budowali drogę od Turcji do Węgier.
— Oczywiście są to poganie — myślał pobożny Miklos. — A jeżeli poganie, więc nieprzyjaciele wszystkich chrześcijan; ergo... powinienem ich miłować i dobrze im czynić.
Zeszedł tedy w dolinę, między Turków, którzy w pierwszej chwili chcieli go zabić, co jeszcze bardziej utrwaliło Miklosa w miłości dla nich. Na szczęście, znalazł się jakiś cygan, który poznał bogobojnego przewodnika. Więc poszwargotał z pogaństwem, opowiedział im o sile Miklosa i uratował mu życie. Nie zabili go, lecz natomiast kazali ciężko pracować.
Trudził się tam biedak niemało: odrzucał kamienie, dźwigał beczki z prochem, nawet armaty. A gdy ustał ze zmęczenia, okrutni Turcy chłostali go batami z bawolej skóry, wciąż zmuszając do najniebezpieczniejszej pracy.
Między poganami uwijał się Gejza. On wskazał im to przejście do Węgier, on kierował budowaniem drogi, on zakładał miny prochowe, gdzie należało. Zobaczywszy zaś Miklosa, kazał go okuć w kajdany i smagać jeszcze lepiej.
— Tak, chamie, płaci twój Niebieski Pan za służbę! — mawiał, śmiejąc się, bezbożnik.
Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/179
Ta strona została uwierzytelniona.