Nareszcie sprzykrzyła się Miklosowi poniewierka wśród pogan. Pewnej nocy zerwał łańcuchy i znajomą sobie szczeliną umknął na szczyt skały, skąd mógł przypatrywać się wszystkim czynnościom Turków.
Niekiedy wyrzucał sobie, że nie miłuje nieprzyjaciół, ale wnet pocieszał go rozsądek:
— Gdybym sto lat mieszkał w klasztorze i biczował się co piątek, jeszcze na grzbiet mój nie spadłoby tyle batów, ile mi dali niewierni. Wdzięczny im jestem za pracę nad zbawieniem duszy mojej, ale... muszę się przecież i wygoić...
Tymczasem Turcy, pod kierunkiem Gejzy uporządkowawszy dolinę, wzięli się do strasznej ścieżki Miklosowej, ażeby przerobić ją na gościniec do Węgier. Rąbali skałę oskardami, rozsadzali prochem, wiercili korytarze, budowali mosty na łańcuchach. Ilu przy tem stoczyło się ludzi w przepaść, Bogu wiadomo; lecz po dwóch tygodniach wykuli gościniec tak szeroki, że można nim było prowadzić konie, wozy i armaty.
Od cygana, który, porzuciwszy Turków, uciekał do chrześcijan, Miklos dowiedział się, że między Gejzą i wezyrem, dowodzącym sułtańską armją, wybuchły nieporozumienia. Pokłócili się o jakąś dziewczynę, Czerkieskę. Gejza porwał się z szablą na wezyra, a nie mogąc go dosięgnąć, umknął w góry; wezyr zaś przysiągł, że hardego magnata wbije na pal. Wyznaczył nawet do tej czynności jednego ze swych oprawców, olbrzyma murzyna, który zatrzymywał w biegu armaty, ciągnione przez cztery konie.
— Będzie bieda z Gejzą! — rzekł Miklos po tej opowieści.
— Albo z wezyrem! — odparł cygan. — Bo Gejza po obu końcach doliny ma w tajemnicy zakopane prochy; jeżeli wysadzi je, zepsuje drogę, i Turcy nie wejdą do Węgier. A wtedy wezyr siądzie na pal z rozkazu sułtana.
Usłyszawszy to, Miklos pomyślał, że jednak życie klasz-
Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/180
Ta strona została uwierzytelniona.