Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

torne nie naraża duszy człowieka na tyle pokus i niebezpieczeństw, co życie świeckie.
Siedząc na szczycie skały, skąd było widać Turcję i Siedmiogród, Miklos niebawem ujrzał pochód wojsk pogańskich przez dolinę.
Szli bez przerwy, w dzień przy świetle słońca, w nocy przy krwawym blasku pochodni. Jezdni, piesi, armaty i wozy ciągnęli jak niezmierna rzeka, która podnosiła się od strony tureckiej wgórę, wlewała się całym ogromem w górską dolinę, a z niej gościńcem, przerobionym z Miklosowej ścieżki, bystro spływała na Węgry.
W oczach mroczyło się bogobojnemu przewodnikowi na widok tylu tysięcy ludzi w białych, czerwonych i zielonych turbanach, w baranicach czarnych lub siwych, w żelaznych i mosiężnych szyszakach. Przez turkot ich dział, przez gwar ich rozmowy już nie przedzierał się ani huk wodospadu, ani nawet odgłosy burzy, szalejącej nad górami.
Szli tak dniem i nocą, przez cały tydzień. Trzecia część ich leżała jeszcze obozem na równinach tureckich, trzecia część rozbijała namioty w górskiej dolinie, a trzecia część już zwaliła się na Węgry, w liczbie dwustu tysięcy ludzi i dwustu armat. Jak świat światem, nie widziano takiej powodzi heretyków.
W ciągu lat, poprzedzających najazd, niesforne państwa chrześcijańskie szarpały się pomiędzy sobą. Bił Anglik Francuza, Hiszpan Włocha, Włoch Niemca, i wszyscy gubili mnóstwo dusz, odkupionych przez mękę Zbawiciela. Lecz gdy rozeszła się wieść, że wielka armja turecka od Węgier zalewa Europę, Bóg oświecił panów chrześcijańskich: pogodzili się między sobą i jak jeden mąż ciągnęli do tej równiny w Siedmiogrodzie, na którą przez Miklosową ścieżkę lała się powódź niewiernych.
Ze szczytu skały patrzył Miklos na rzeczy nadzwyczajne. Widział, jak tureckie zastępy wychodziły z wąwozu, rozle-