Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.

wając się na węgierskie pola i łąki. Tylu ich było po całotygodniowym wypływie, że zdawali się jak pstry dywan, uszyty z białych, czarnych, czerwonych i żółtych kawałków, ze dwie mile długi, z pół mili szeroki. A ilu ich jeszcze obozowało w górach, a ilu na tureckiej stronie!...
Przeciw wyjącej tłuszczy, której przybywały coraz nowe posiłki, sunęła od zachodu połyskliwa linja wojsk chrześcijańskich. Jak ogniwa żelaznego łańcucha, szły naprzód kirasjerskie pułki, za niemi roje lekkiej jazdy wszystkich narodów, a w przerwach między konnemi pełzały leniwie kolumny piesze, podobne do wielkich jeżów.
Jeszcze rycerstwo chrześcijańskie było o godzinę marszu, kiedy wezyr począł szykować swoje zastępy. Z dwumilowej długości poganin skurczył się, jak zły robak, gotujący się do skoku. Potem pękł wzdłuż i zmienił się we dwa żywe mury, każdy długi na milę, gruby na piętnastu ludzi. Mury te stały za sobą w odległości tysiąca kroków. Gdyby pierwszy rozbito, zostawał drugi, zasilany nowemi kolumnami od wąwozu.
Miklos, choć nie wojak, tylko pokorny sługa Boży, widząc to wszystko jak na dłoni, rozumiał, że jeżeli nie będzie cudu, chrześcijanie legną u tych dwu ścian, reszta zaś Turków, obozująca w górach i za górami, niby po moście, wejdą do Europy po zwłokach swoich poprzedników i przeciwników.
Około południa nadciągnęło Chrystusowe rycerstwo, i zaczął się bój armatniemi pociskami. Było tam wiele dymu i huku, ale mało krzywdy. Kule tureckie jakby ześlizgiwały się po kolumnach, w żelazo zakutych; kule chrześcijan tonęły w cielsku pogańskiem, jak igły w stogu siana.
Nagle łoskot armat umilknął, ucichł gwar ludzki, a rozległ się dziwny odgłos. Coś zadudniło i zachrzęściało, jak po bruku wozy naładowane żelastwem; potem nastąpiło uderzenie, jakby cały ten ciężar padł z góry w piasek, i ze stu tysięcy piersi wybuchnął jeden okrzyk: a... a... a!...
Pięć pułków kirasjerskich uderzyło w środek tureckiej