przyjaciela! I piękne są boskie rozkazy, przez które wylewa się tyle krwi!...
A schwyciwszy Gejzę za kołnierz, krzyknął:
— Wpadłeś mi znowu w ręce, Judaszu!... Wybaczyłem ci własną krzywdę, ale już ludzkiej nie daruję... Idźże do swoich Turków najbliższą drogą!...
Podniósł go i już chciał wybladłego cisnąć w wodospad, na dwadzieścia piętr głęboko, gdy nagle ujrzał przed sobą postać świętego Benedykta. Święty pogroził Miklosowi.
Zdumiony olbrzym puścił Gejzę. Owszem, widząc tak wyraźny znak nieba, wskazał bezbożnikowi drogę nadół, do jaskini przy wodospadzie, obok którego maszerowali Turcy.
A na równinie wciąż pasowało się chrześcijańskie męstwo z turecką liczbą. Już i druga ściana pogan, wyszczerbiona w kilku miejscach, chwiała się pod ciosami, ale chrześcijanie wprowadzali w bój przedostatnie kolumny, kiedy Turkom napływały coraz nowe. Było wyraźne, że nim ostatni oddział pogan zejdzie z górskiej doliny, już ostatni rycerz Chrystusowy odda Bogu zmęczonego ducha.
Wtem w dolinie, mrowiącej się tureckiem żołdactwem, tuż obok wodospadu, błysnęło, i rozległ się huk piorunu. Skała, na której stał Miklos, drgnęła, i wielki jej odłam upadł na początek gościńca, zbudowanego przez Gejzę. Zamknął Turkom drogę i zatkał ujście potokowi, który, zamiast spadać nadół, cofnął się i rozlał po dolinie.
Jeszcze Miklos nie ochłonął ze zdumienia, kiedy na drugim końcu doliny rozległ się nowy grzmot. Odłamy kamieni wysoko poleciały wgórę i z łoskotem posypały się między Turków, wołających wielkim głosem:
— Zdrada! zdrada!...
To Gejza i jego pomocnicy wysadzili prochami skały przy wejściu i wyjściu z doliny. Część armji pogan, która leżała obozem po tureckiej stronie, już nie mogła wejść do Węgier, gdyż zepsuto jej drogę. Walczący na równinie z chrześcijań-
Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/184
Ta strona została uwierzytelniona.