zęby w jego ramieniu, oderwał kawał ciała i napił się krwi. Potem zapalił ogień, a uskrobawszy z sosen żywicy, rozgrzał ją i zalał nią ranę.
Gejza cierpiał bez jęku. A gdy murzyn zasnął, Gejza czuwał nad swoim katem, lub zbierał w lesie korzonki, aby go nakarmić.
Taką mękę po wiele razy zadawał pokutnikowi szalony murzyn. Gryzł mu ręce i nogi, pił jego krew i zalewał rany roztopioną żywicą. Ale Gejza radował się, bo już nie zostawiał za sobą krwawych śladów.
Nareszcie pewnego dnia murzyn, wyspawszy się przez całą dobę, powstał z barłogu przytomniejszy i powiedział do Gejzy:
— Tyżeś to, zdrajco, który zgubiłeś sułtańską armję i mojego pana, wezyra?... Wezyr nie żyje, ale ja muszę cię wziąć na męki, bo tak mi przykazał, umierając.
— Jakie on mi jeszcze męki chce zadać? — pomyślał Gejza. A chociaż miał nadludzką odwagę, jednak począł drżeć jak schwytany zając, i zimny pot oblał mu ciało.
— Chodź, Gejzo — rzekł murzyn.
Weszli na wysokie wzgórze wśród lasu. Tam oprawca związał pokutnika i za ręce powiesił go na wysokiej gałęzi. Potem rozcinał mu skórę na piersiach i plecach i darł z niej pasy, a krwawe smugi zasypywał gryzącym popiołem, albo zalewał roztopioną żywicą.
Gejza cicho jęczał, ale nie mógł uronić ani jednej łzy. Tyle łez wylała przez niego ludzkość, że on sam już nie miał czem płakać.
Wreszcie kat rozpalił pod wiszącym niewielkie ognisko i piekł mu ciało od dołu. A gdy po dwóch godzinach tej próby spojrzał na twarz pokutnika, zobaczył w niej tak straszną boleść, że zląkł się własnego dzieła i uciekł.
I wisiał tak Gejza na wysokiem wzgórzu, skąd między
Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/188
Ta strona została uwierzytelniona.