— I to mówi przyrodnik!... — wołał zaczerwieniony Kwieciński.
— Właśnie przyrodnik, który wie, że już nie odkryje się stu tysięcy nowych gatunków roślin i zwierząt, nie wynajdzie się kilkudziesięciu nowych pierwiastków, ani kilku nowych sił, takich, jak ciężkość, ciepło, elektryczność... Już dochodzimy do kresu... — zakończył śpiewnym tonem, niby odniechcenia ugniatając sobie żołądek.
— To może wy, ale nie my — przerwał Kwieciński. — Patrzże tylko, ile miljonów ludzi zyskało od stu lat wolność osobistą, dobrobyt i oświatę... Zobacz, jak dziś traktują jeńców, rannych, a nawet przestępców... Pomyśl, do czego może dojść prawo międzynarodowe... Zrachuj, ilu ludzi z najniższych sfer przenosi się na wysokie stanowiska...
— Zapytaj się Gromadzkiego, kto był zdrowszy: jego ojciec w szkole elementarnej, czy on w uniwersytecie, — a zobaczysz, co to jest nasz postęp... — odparł z ironją Leśkiewicz i zaczął sobie rachować puls.
Gromadzki zerwał się od stolika i stanął we drzwiach.
— Naturalnie, że jest postęp!... — zawołał. — Mój ojciec był tkaczem, wuj felczerem, a ja już będę lekarzem...
— Zato mój pradziad miał dziesięć wsi i dwa miasta, a ja nie mam dziesięciu koszul. To mi dopiero ulepszenie, gdzie, ażeby jakiś tam Gromadzki trochę zyskał, Leśkiewicze muszą stracić wszystko!...
— To właśnie dobrze, że rodziny niezużyte wysuwają się naprzód, a upadają familje dziwaków i hipochondryków — odburknął Gromadzki, wracając do przepisywania.
Leśkiewicz poruszył się na ponsowym foteliku i ze złości ugryzł piórko u cybucha. Ażeby nie dopuścić go do odpowiedzi Gromadzkiemu, Kwieciński wtrącił:
— Właśnie, dzisiejszy postęp najlepiej uwydatnia się w rozlewie praw, oświaty, a nawet nauki na wszystkie warstwy społeczne.
Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/201
Ta strona została uwierzytelniona.