Łukaszewski. — Mnie tylko o to chodziło... Wreszcie każdy z nas może go czegoś nauczyć...
— Ja będę mu wykładał niemiecki, kaligrafję i rysunki — rzekł Gromadzki, nie podnosząc głowy od stolika.
— Ja mogę wziąć jeografję i jeszcze co... — dodał Kwieciński.
— No, to ja będę go uczył arytmetyki — rzekł posępnie Leśkiewicz. — Tylko niech się pilnuje, bo mu łeb obedrę, i będzie wyglądał, jakby go móle zjadły.
— Wybornie! — krzyknął, śmiejąc się, Łukaszewski. — No, widzicie, jacy z was porządni faceci... Walek!... Walek, psia wiaro (on inaczej nie rozumie), wyłaź z kuchni i podziękuj panom.
Z kuchni wynurzył się chłopak z włosami w strąki i w odzieniu bardzo podobnem do kupy popielatych łachmanów. Niedobrze rozumiał, o co chodzi, ale ponieważ pan Łukaszewski kazał mu za coś dziękować, więc obszedł wkoło mieszkanie i pocałował każdego z panów w rękę. Przy tej ceremonji Kwieciński rozczulił się, ponury Leśkiewicz wysunął do pocałunku rękę aż na środek pokoju, a Gromadzki tak się przestraszył, że od stolika skoczył pod przeciwległą ścianę, wołając na Walka:
— Dajże mi spokój!... Oszalałeś?...
— Ależ bestja obdarta! — mruknął Leśkiewicz. — Nie przypominam sobie, ażebym widział kiedy co równie oberwanego.
— Dziury na łokciach... ani jednego guzika przy spencerku... A spodnie, fiu!... fiu!... On je tu zgubi na schodach — mówił Kwieciński, wykręcając chłopaka na wszystkie strony.
— Nic nie wypatrzysz — odezwał się Leśkiewicz. — Trzeba odrazu złożyć kilka rubli i kupić jaką garniturzynę na Pociejowie.
— Rozumie się — wtrącił Łukaszewski.
— I to zaraz, dzisiaj — dodał Kwieciński.
Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/209
Ta strona została uwierzytelniona.