Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/212

Ta strona została uwierzytelniona.

wet właściwie za dwanaście dni, bo on zwykle pierwszego odbiera komorne.
Łukaszewski wydobył portmonetkę, to samo zamyślał zrobić Kwieciński; Gromadzki zaś, mocno zaaferowany, biegał po swoim pokoju, jakgdyby w rozmaitych kątach jego szukał pieniędzy. Tylko Leśkiewicz, zaopatrzony widać w duże kapitały, usiadł konno na amarantowym fotelu i, oparłszy ręce na poręczy, pytał drwiącym tonem:
— Cóż pański gospodarz taki pedant w odbieraniu komornego? Nie mógłby to jeszcze z tydzień zaczekać?...
Gromadzki nadstawił ucha; odsunięcie terminu zapłaty na tydzień wydało mu się nader szczęśliwym pomysłem, mimo że wniosek ten sformułował jego wróg, Leśkiewicz.
Piękny rządca zrobił się amarantowym jak fotelik.
— Bójcież się panowie Boga! — zawołał — nie narażajcie mnie wobec gospodarza! Przysięgam...
— Ale naco jemu tyle pieniędzy?... — badał Leśkiewicz.
— Panie, czy pan tego nie rozumie?... Tu idą podatki, tu odnawiaj kamienicę...
— Kiedy? gdzie? — odezwały się głosy.
— A to gaz, a to wodociągi, a to znowu kanalizacja... Panie — ciągnął rządca — ile ta przeklęta kopanina zjada nam pieniędzy!... Dawnaż to historja, kiedy na Królewskiej burza (właśnie przez kanały) wyryła taką jamę, że, przysięgam Bogu, można było wsypać w nią pół Warszawy...
— Oho!
— Pół ulicy Marszałkowskiej...
— No, no!...
— Więc niechby tylko pół Królewskiej, a i to straszny wydatek... miljony!... — prawił piękny rządca, aż mu błyszczały oczy.
— Zdaje mi się, że pan trochę kalospintechromokrenizujesz? — wtrącił Kwieciński.
— Jakto? — spytał rządca.