ją do nogawicy, jak linję, i chlast... chlast scyzorykiem. Za pierwszym razem na korcie zrobiła się kreska, za drugim wgłębienie, za piątym i szóstym kawałek nogawicy odpadł. To samo z drugą: odmierzył, położył książkę i ostrym scyzorykiem chlast!... chlast!... Znowu kawałek nogawicy odleciał; spodnie były skrócone.
Teraz Gromadzki nawlókł swoją kolosalną igłę, związał nitkę we dwoje, cofnął się w głąb pokoju, ażeby go nie widzieli sąsiedzi zprzeciwka, i zaczął zakładać i zeszywać skrócone nogawice. Robił to tak szybko i dokładnie, że sam profesor Kosiński musiałby go uznać za znakomitego chirurga.
Szył i myślał:
— Dwa funty chleba... salceson i kiszka podgardlana... Akurat będzie ze sto dwadzieścia gramów białka, ze sześćdziesiąt gramów tłuszczu i ze czterysta wodanów węgla. A jutro oddaję czterdzieści kopiejek i idę do Wróbla na obiad z kawą i z piwem... Kufel piwa, nie... dwa kufle!... To mi się przecież należy...
W godzinę skończył obszywanie nogawic. Następnie odpruł ściągacze, znowu zapomocą książki i scyzoryka wyciął klin w pasie i znowu szył z prędkością kurjerskiego pociągu, a dokładnością machiny rachunkowej. Żaden Nelaton, żaden Ambroży Paré, ojciec nowożytnej chirurgji, nie wykonał tak szczęśliwej operacji.
Wtem, kiedy już przyszywał drugi ściągacz, zapukano do drzwi. W Gromadzkim krew zastygła. Machinalnie wpiął igłę w mundur, popielate spodnie rzucił na łóżko Kwiecińskiego, i blady jak kreda wybiegł do przedpokoju.
Dobijała się stróżowa.
— Czego chcecie? — niecierpliwie zapytał Gromadzki.
— Panowie kazali mi tu przyjść... Może samowar nastawić?
— Nie potrzeba.
— To może zamieść, bo teraz mam czas...
Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/219
Ta strona została uwierzytelniona.