maitych a mocnych zapachów, które wydobywały się z kuchni, zalewały podwórko, a niekiedy i ulicę.
Ażeby zasłonić przed oczyma ciekawych niedokładności garnituru Walka, młodzieńcy wybrali najbardziej odległy i samotny stolik, zapakowali chłopca w kąt i usiedli w taki sposób, że prawie nie było go widać. Gdy zaś przez dłuższą chwilę nikt się do nich nie zgłaszał, pochmurny Leśkiewicz zawołał:
— Panienko!... cóż, u djabła! czy myślicie, że dziady do was przyszły?
Na to uprzejme wezwanie przybiegło do nich dosyć pełnoletnie dziewczę w różowej sukni, z figlarnym uśmiechem, którego wdzięk nieco osłabiał garnitur spróchniałych zębów.
— Dzień dobry!... moje uszanowanie!... Ach, i pan Łukaszewski przyjechał?... — mówiło dziewczę, wciąż chichocząc. — Myślałam, że panowie siądą, jak zwykle, u Elżbietki... Ale widać straciła już łaski...
Leśkiewicz patrzył na nią z pod oka i, zmiarkowawszy, że wobec ogółu zalet dziewicy można nie myśleć o jej zębach, wziął ją za rękę. Dziewczę nie broniło się, tylko, dla kompensaty, oparło drugą rękę na ramieniu Łukaszewskiego, a biustem dotknęło głowy Kwiecińskiego, który zawsze miał najwięcej szczęścia do kobiet.
— A to co za indywiduum? — spytała panienka, wskazując brodą w kierunku Walka.
— Nasz syn — odparł Leśkiewicz i tkliwie uścisnął ją bliżej łokcia.
— Chi... chi... chi!... nigdy nie uwierzę, ażeby pan Kwieciński miał tak brzydkiego syna.
Chwilowe ożywienie Leśkiewicza zgasło, jak zdmuchnięta świeca. Odepchnął rękę niewdzięcznej, spochmurniał jeszcze bardziej i zaczął zcicha gwizdać, jakby drwił z Kwiecińskiego, że ma powodzenie u kobiet ze spróchniałemi szczękami.
Ale Kwieciński, zwany także Niezapominajką, okazał się
Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/222
Ta strona została uwierzytelniona.