obojętnym na wyróżnienie go z pośród kolegów. Poruszył się tak niecierpliwie, że dziewczę w różowej sukni musiało się cofnąć, i rzekł twardym głosem:
— Co jest na obiad?
— Ja panom poradzę, co mają wybrać: barszcz z uszkami...
— Barszcz — odparł Łukaszewski. — I dla małego barszcz.
— Barszcz — powtórzył Kwieciński.
— Rosół — rzekł gniewnie Leśkiewicz, nie patrząc na tę, która Kwiecińskiemu dała pierwszeństwo.
— Sztuka mięsa i ozór na szaro — ciągnęła dalej panienka.
— Sztuka mięsa — odpowiedziano chórem, Łukaszewski zaś dodał:
— A dla małego i sztukę mięsa, i ozór. Tylko dużo sosu, niech użyje...
W ten sposób zadysponowano cały obiad, a gdy panienka odbiegła, rzuciwszy Kwiecińskiemu melancholijne spojrzenie, niewdzięcznik ten szepnął:
— To szturmak!...
— Znać, że się zaręczył — westchnął Łukaszewski.
— I że oprócz tego ma jeszcze na karku Teklunię i Walerkę — wtrącił Leśkiewicz.
— Bój się Boga, jeszcze nie zerwałeś z Teklunią? — zapytał Łukaszewski.
— Bah! — odparł smutnie Kwieciński. — Zerwałem, ale muszę widywać się z nią, ażeby się uspokoiła. Mówi, że sobie życie odbierze, więc...
— A cóż to znowu za Walerka?
— Z magazynu — rzekł Kwieciński, zwieszając głowę. — Spotkałem ją na Nowym Świecie, upuściła parasolkę... podniosłem... Zaczęliśmy rozmawiać... Potem zapytałem jej, w najniewinniejszej myśli: czy sama mieszka? Odpowiedziała,
Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/223
Ta strona została uwierzytelniona.