że z przyjaciółką, która często wychodzi z domu... Cholera!... — zakończył Kwieciński, uderzając ręką w stół.
Dziewczę w różowej sukience przyniosło trzy barszcze i jeden rosół, potem rozmaite gatunki mięsa i legumin, potem mnóstwo kawy i piwa. Walek, przeżegnawszy się, zjadł barszcz jako tako, ale rozsypał sól i ochlapał się sosem. Opiekunowie jego bardzo prędko spostrzegli, że chłopiec nie umie posługiwać się nożem, ani widelcem, skutkiem czego Leśkiewicz musiał mu pokrajać mięso i uczyć go władania widelcem.
W ciągu tych kłopotliwych zajęć Łukaszewski zrobił uwagę:
— Pięknie się tu prowadzicie!... Kwieciński, zaręczony na wsi, ma dwa ananasy w Warszawie, a i ty, Śledziu, musisz się zdrowo łajdaczyć?...
— Ja?... — odparł Leśkiewicz, wysoko wznosząc ramiona.
— Nigdy nie byłeś zbyt przyjemnym towarzyszem — ciągnął Łukaszewski — ale dziś wyglądasz jak zbój.
— Bo mam moralne udręczenia.
— Martwi się tem, że wkrótce upadnie cywilizacja europejska — wtrącił Kwieciński.
Podano kawę czarną (Walkowi także), potem piwo (Walkowi też). Leśkiewicz oparł łokieć na stole, a głowę na ręce i rzekł:
— Posłuchajcie mnie. Jeżeli chcecie, abym z wami mieszkał, to dajcie Łukaszowi i mnie pierwszy pokój, a Kwieciński z Gromadzkim niech zajmą drugi. Ja z tym podłym Gromadą nie chcę nocować!...
— Oszalałeś!... — zdziwił się Kwieciński. — Przecie mieszkałeś z nim cały rok...
— I przez ten czas poznałem, jakie to ziółko: sknera, egoista... Brudny egoista!... — mówił rozgniewany Leśkiewicz.
— Mój Śledziu — rzekł uroczyście Kwieciński. — Wolno ci nie dać Gromadzie korepetycji, choć jabym tego nie zrobił. Ale aż tak szykanować człowieka...
Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/224
Ta strona została uwierzytelniona.