Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/229

Ta strona została uwierzytelniona.

W drugim pokoju swędziła przykręcona lampa naftowa. Leśkiewicz podniósł płomień. Kwiecińskiego jeszcze nie było. Na stoliku leżał rękopis, przepisywany przez Gromadzkiego, a on sam także spał na żółtem drewnianem łóżku, kupionem na Pociejowie za osiem złotych.
Leśkiewicz stanął nad śpiącym, który musiał mieć jakieś niespokojne marzenia, bo zrzucił z siebie kołdrę. Gromadzki miał chudą twarz, spieczone usta i brzuch okropnie zaklęsły, jakby pusty od wielu dni.
Na widok starej kołdry, podartej koszuli, a nadewszystko na widok tak pustego, tak wygłodzonego żołądka, Leśkiewiczowi ścisnęło się serce. Sam nie wiedząc, co robi i co mówi, targnął Gromadzkiego za rękę.
— Czego? — mruknął nieprzytomny.
— Gromada — rzekł Leśkiewicz — jadłeś ty obiad?
— Kiedy?... — zapytał śpiący, nagle siadając na łóżku.
— Kiedy!... on pyta się, kiedy jadł obiad!... — powtórzył Leśkiewicz, zwany także Śledziennikiem.
A gdy rozbudzony kolega patrzył na niego dziwnym wzrokiem, rzekł:
— Poczciwy jesteś, Gromada, żeś oddał do prania bieliznę chłopca.
— No, więc i cóż?... — odparł Gromadzki, już odzyskując zmysły. — Poto mnie budzisz? — dodał.
— Widzisz... widzisz... — mówił całkiem zmieszany Leśkiewicz, i dobrze nie wiedząc, co mówi — widzisz... tego... Możebyś mnie opukał...
I to powiedziawszy, zawstydził się własnej głupoty.
— Chory jesteś? — zapytał Gromadzki, spuszczając nogi z łóżka.
— Tak... chory... struli nas obiadem...
— No, to rozbierz się i kładź się — odparł Gromadzki, owijając się w swoją starą kołdrę i kładąc na gołe nogi nie lepsze od niej kalosze.