cza i Gromadzkiego w objęciach, obu prawie do naga rozebranych. Z Gromadzkiego bowiem spadła kołdra, a opukiwany przed chwilą Leśkiewicz również nie odznaczał się obfitym strojem.
— Pogodziliśmy się z Gromadą — rzekł Leśkiewicz.
— Ja bo nawet nie gniewałem się na ciebie — odpowiedział Gromadzki.
— Jeżeli tak, więc musisz ode mnie pożyczyć trzy ruble — zakonkludował Leśkiewicz. — Niepodobieństwo, ażeby człowiek nie jadał obiadów.
— Wprawiłem się — szepnął Gromadzki.
— Bodaj was djabli porwali, łajdaki!... — krzyknął z pierwszego pokoju Łukasz.
— Nie przeszkadzaj, bo oni się godzą — rzekł Kwieciński.
— To niech idą godzić się na podwórze, a nie tu, gdzie budzą ludzi... Ty skąd wracasz? — spytał Łukaszewski Kwiecińskiego.
— Od Tekluni.
— Więc u Walerki już nie byłeś?
— Owszem — cicho odparł Kwieciński.
Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/231
Ta strona została uwierzytelniona.