Ciekawym typem do niedawnego czasu byt osobisty mój przyjaciel, pan Jakób Kapłon, obecnie młodzieniec bardzo przyzwoity, noszący londyńskie faworyty, paryskie rękawiczki, warszawskie kamasze, używający wyłącznie berlińskich mebli i głośno utrzymujący, na podstawie doświadczeń z płaskiem zwierciadłem, że najpiękniejszych mężczyzn dostarcza światu szczep semicki.
Nie możemy bliżej oznaczyć daty i miejsca urodzenia naszego bohatera, okoliczności te bowiem są głęboką tajemnicą. To tylko jest niezawodnem, że w czasie spisu wojskowego na rok pański 1869 Jakób rodził się w Pińczowie i miał lat siedemnaście, zaś w roku 1870 ujrzał światło dzienne w Kocku i liczył dwadzieścia sześć wiosen zgórą.
Początkową edukacją pobierał w domu ojca, właściciela sklepu galanteryjno-korzennego, w którym z przedmiotów galanteryjnych znajdowały się: trzy pudełka guzików, tuzin skórzanych pasków i dwie pary filcowych butów: z korzeni zaś: pół beczki śledzi i kilka pudów mąki.
Nusym Goldwaser, biedak, któremu żona raz na tydzień dawała koszerne mięso i czystą rybę, a raz na rok około Bosaków robiła podarunek z bliźniąt, wykładał Jakóbowi arytmetykę na pieczonym grochu i historją ludu izraelskiego z książek hebrajskich, tytułowanych i oprawianych w Józefowie Ordynackim. Od szóstej rano aż do chwili, w której zgłodniały belfer zjadał wszystek groch i skutkiem tego dostawał boleści, Jakóbek wraz z kilkoma kolegami słuchał matematyki; resztę dnia zajmowała historja.