Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/247

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czemu oni tak się gromadzą? — spytał Horus jednego z dworzan, wskazując na niezmierzone łany głów ludzkich.
— Chcą w tobie, panie, przywitać nowego faraona i z twoich ust usłyszeć o dobrodziejstwach, jakie im przeznaczyłeś.
W tej chwili pierwszy raz o serce księcia uderzyła duma wielkości, jak o stromy brzeg uderza nadbiegające morze.
— A tamte światła co znaczą? — pytał dalej Horus.
— Kapłani poszli do grobu twej matki, Zefory, ażeby zwłoki jej przenieść do faraońskich katakumb.
W sercu Horusa na nowo zbudził się żal po matce, której szczątki — za miłosierdzie, okazywane niewolnikom — srogi Ramzes pogrzebał między niewolnikami.
— Słyszę rżenie koni — rzekł Horus, nasłuchując — kto wyjeżdża o tej godzinie?
— Kanclerz, panie, kazał przygotować gońców po twojego nauczyciela, Jetrona.
Horus westchnął na wspomnienie ukochanego przyjaciela, którego Ramzes wygnał z kraju za to, że w duszy wnuka i następcy szczepił odrazę do wojen, a litość dla uciśnionego ludu.
— A tamto światełko za Nilem?...
— Tamtem światłem, o Horusie! — odparł dworzanin — pozdrawia cię z klasztornego więzienia wierna Berenika. Już arcykapłan wysłał po nią łódź faraońską; a gdy święty pierścień błyśnie na twojej ręce, otworzą się ciężkie drzwi klasztorne, i powróci do ciebie, stęskniona i kochająca.
Usłyszawszy takie słowa, Horus już o nic nie pytał; umilkł i zakrył oczy ręką.
Nagle syknął z bólu.
— Co ci jest, Horusie?
— Pszczoła ukąsiła mię w nogę — odparł pobladły książę.
Dworzanin przy zielonawym blasku księżyca obejrzał mu nogę.