krzesło, którego poręcze wyrzeźbione były w formę głów jastrzębich.
Lekarz ukląkł, obejrzał nogę i cofnął się przerażony.
— Horusie — szepnął — ciebie ukąsił pająk bardzo jadowity.
— Miałżebym umrzeć?... w takiej chwili?... — spytał ledwie dosłyszanym głosem Horus.
A później dodał:
— Prędkoż to może się stać?... powiedz prawdę...
— Nim księżyc schowa się za tę oto palmę...
— Ach, tak!... A Ramzes długo jeszcze żyć będzie?...
— Czy ja wiem?... Może już niosą ci jego pierścień.
W tej chwili weszli ministrowie z gotowemi edyktami.
— Kanclerzu! — zawołał Horus, chwytając go za rękę — czy, gdybym zaraz umarł, spełnilibyście moje rozkazy?...
— Dożyj, Horusie, wieku twego dziada! — odparł kanclerz. — Lecz gdybyś nawet zaraz po nim stanął przed sądem Ozyrysa, każdy twój edykt będzie wykonany, byleś go dotknął świętym pierścieniem faraonów.
— Pierścieniem! — powtórzył Horus — ale gdzie on jest?...
— Mówił mi jeden z dworzan — szepnął naczelny wódz — że wielki Ramzes już wydaje ostatnie tchnienie.
— Posłałem do mego zastępcy — dodał arcykapłan — aby natychmiast, gdy Ramzesowi serce bić przestanie, zdjął pierścień.
— Dziękuję wam!... — rzekł Horus. — Żal mi... ach, jak żal... Ale przecież nie wszystek umrę... Zostaną po mnie błogosławieństwa, spokój, szczęście ludu, i... moja Berenika odzyska wolność... Długo jeszcze?... — spytał lekarza.
— Śmierć jest od ciebie na tysiąc kroków żołnierskiego chodu — odparł smutno lekarz.
Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/250
Ta strona została uwierzytelniona.