— I chatę pan Józef ma ładną. To ta, co przy niej studnia z żórawiem?
— Jużci że ta, ale co nie ładna, to nie ładna!... Niema komu dbać o nią...
— Żeby tak na mnie — mówiła Małgosia — obieliłabym ją jak się patrzy, w oknabym dała firanki i doniczki, w izbie zawiesiłabym wszystkie te obrazy, co mam... Czemu pan Józef tak nie zrobi, zarazby mu przecie było weselej?...
Kowal westchnął.
— Eh! — rzekł — żebyśmy tak bliżej mieszkali, toby mi Małgosia zaraz ochoty dodała i poradziła, gdzie co zrobić!...
— Oj! oj!... samabym nawet zrobiła, jakby pan Józef poszedł do kuźni...
— Ale na taką dalekość — ciągnął kowal, biorąc dziewczynę za palec — toby pewnie Małgosia nie chciała odejść starego?
Teraz młynarzówna umilkła.
— Okrutnie mi się Małgosia podobała, sprawiedliwie mówię!... Psiakość!... jak człowiek teraz wróci do domu, to rady sobie nie da... Ale Małgosi nic po tem!... Małgosi toby się jaki rządca patrzył?...
— Ja przecie wiem, co pan Józef jest warty! — ofuknęła go dziewczyna, odwracając głowę. — O żadnych tam rządcach nie myślę, tylko o tem, żeby...
I znowu umilkła, ale teraz kowal wziął ją już za całą rękę.
— No — spytał nagle kowal — a poszłaby Małgosia za mnie?...
Tchu jej zabrakło.
— Ja tam nie wiem!... — odparła.
W tej chwili Szarak schwycił ją wpół i pocałował w odchylone usta.
— I i i... z takiemi żartami!... — syknęła obrażona, wyrwała mu się z objęć i wpadła do chaty, zasuwając drzwi za sobą.
Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/015
Ta strona została uwierzytelniona.