Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/030

Ta strona została uwierzytelniona.

bierając młode listki, myślała: jak się też sałata ucieszy, kiedy ją w gorącej wodzie z kurzu obmyją, poleją octem i słoniną okraszą?
Narwała już z pół przetaka, prawie tyle, ile było potrzeba, gdy na drodze rozległ się szmer drobnego, powłóczystego chodu i stukanie kija o ziemię. Jednocześnie usłyszała Szarakowa jakby rozmowę:
— Ustatkujesz ty się wkońcu, ha?... — pytał zmęczony głos niewieści.
Kowalowej zdawało się, że odpowiedział na to krótki, niewyraźny szelest, jakby kto kij ciągnął po piasku. Potem znowu nastąpiło kilka kroków i stukanie, połączone z owym osobliwym szelestem.
— Psia wiara! — mówił głos gniewnie. — Tak mi się wywdzięcza, żem mu tyle świata pokazała!... Zgniłby gdzie pod płotem, alboby się palił w żarze, jak dusza potępiona, żeby nie ja... Durny!...
Zaszeleściło znowu.
— A durny jesteś! mówię ci. Z pastuchami tobie najlepsza kompanja, nie ze mną... Byłbyś mądry, gdyby cię psy zgryzły, albo na świńskich kościach połamali. Kuternoga!...
Kowalowa podniosła się i o kilkanaście kroków od płotu ujrzała na drodze zgrzybiałą starowinę z wysokim kijem w ręku. Baba dźwigała na plecach wypchaną płachtę, a z pod chusty wymykało jej się parę siwych kosmyków, trzęsących się wraz z głową.
— Komu tak, matulu, klniecie?... Grzybino!... — zawołała ze śmiechem Szarakowa.
Stara zwróciła się do niej.
— To wy, kowalowo?... — rzekła, idąc do płotu. — Niech będzie pochwalony!... A ja właściwie też do was chciałam wstąpić — od ojca i byłabym na śmierć zapomniała przez tego Judasza!...
Mówiąc to, podniosła swój kij i potrząsnęła nim gniewnie.