— A z tem co zrobimy, jaśnie panie?... — zapytał stary frant, pokazując serwetą na wózek.
Łoski obejrzał się i struchlał, zobaczywszy przedmiot, tak mało mający związku z jego stanowiskiem męża i stróża sprawiedliwości. Fatalna sprawa wikłała się jeszcze bardziej przez to, że państwo Łoscy nie mieli własnych dzieci.
— Winszujemy znaleźnego!... — wołali mężczyźni.
— A zróbcież mnie choć ławnikiem!... — krzyczał 80-letni eks-pułkownik, stary kawaler.
Damy tymczasem otoczyły wózek, na którym Staś obudził się i zaczął płakać.
— Śliczne dziecko! — mówiła jedna.
— Jakie delikatne!
— Musi mieć przynajmniej rok — dodała trzecia.
— To też sędzia akurat dwa lata pracuje dla publicznego dobra!... — huknął tubalnym głosem pułkownik.
— Ależ panowie, to musi być omyłka!... — tłomaczył się zmienionym głosem nieszczęśliwy sędzia.
— W takim adresie nie może być pomyłki! — wtrącił niepoprawny pułkownik. — Ale niema co mówić, chłopiec śliczny, jak malowidło!
Korzystając z rejwachu, pani Łoska wymknęła się do pokoju. W kilka minut wróciła stamtąd z mocno zaczerwienionemi oczyma, ale już spokojniejsza i jakby zrezygnowana. Za nią toczyła się stara, gruba szafarka.
Gdy sędzina drżącemi rękoma wydobyła Stasia z wózka i oddała go szafarce, biedny mąż niezwykle pokornym głosem zapytał:
— Co z nim myślisz robić?...
— Przecież go nie oddam na folwark... — odparła cicho żona, z odcieniem wyrzutu w głosie.
Usłyszawszy to, młode panie zarumieniły się, starsze spojrzały po sobie, nawet mężczyźni spoważnieli, a pułkownik odezwał się:
Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/045
Ta strona została uwierzytelniona.