Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/048

Ta strona została uwierzytelniona.

burmistrz aż na bok uskoczył, a pan rejent, widocznie ze wzruszenia, poprawił sobie kołnierzyk.
Jednocześnie bryczka stanęła naprzeciw rejenta.
— Zwarjowałeś acan, że tak pędzisz?... — zapytał rejent.
— Laudetur Jesus Christus!... — odparł organista, dotykając biczyskiem czapki.
Burmistrz spostrzegł zapłakaną Szarakową, i zbliżywszy się do bryczki, uśmiechnięty, jak zwykle:
— A co to? — rzekł — stało się jakie nieszczęście? Umarł kto?... Spaliło się co?...
— Jaki nieprzytomny człowiek! — ciągnął rejent swoje.— O mało, że nie przejechał mnie i Jó... to jest prezydentowej.
— Synek mi zginął... Stasieczek mój! — zawołała kowalowa, znowu zalewając się łzami.
— Co to za jedna?... — spytała pani burmistrzowa.
— Zdaje się, że to będzie córka młynarza Stawińskiego — objaśnił rejent.
— A tak... Stawińszczanka, a teraz kowalowa. O, pomóżcież mi go znaleźć, moiście wy państwo złote! — mówiła Szarakowa, trzęsąc się z płaczu na bryczce.
— Hi! hi! hi! — zaśmiał się burmistrz — ma też czego płakać!... Takaś młoda, da ci Pan Bóg jeszcze z dziesięcioro!...
— André, soyez convenable! — zgromiła go pani burmistrzowa, była wychowanka pensji wyższej w mieście gubernjalnem.
— O ratujcież mnie, moi złoci państwo! — jęczała kowalowa i, pochyliwszy się na bryczce, wyciągnęła ręce, jakby chcąc uścisnąć najprzód panią prezydentową, a następnie jej męża.
Ale pani prezydentowa, która ukończyła pensją, z gestem oburzenia cofnęła się w tył, a niemniej obrażony mąż jej zawołał:
— Cóż u djabła za poufałość!... Nie wiesz, kto jestem?...
— Jużci wiem, że pan — wielmożny burmistrz. Pomóż-że