słyszeli, co nieraz nasz wójt powiadają: „Żebym ja choć umiał abecadło, tobym z takiej gminy miał dochodu więcej niż tysiąc rubli, tyle co pisarz!“
W parę dni potem, Antek poszedł pierwszy raz do szkoły. Wydała mu się taka prawie porządna, jak ta izba w karczmie, co w niej szynkwas stoi, a ławki były w niej jedna za drugą, jak w kościele. Tylko, że piec pękł i drzwi się nie domykały, więc trochę ziębiło. Dzieci miały czerwone twarze i ręce trzymały w rękawach — nauczyciel chodził w kożuchu na sobie i w baraniej czapce na głowie. A po kątach szkoły siedział biały mróz i wytrzeszczał na wszystko iskrzące ślepie.
Usadzono Antka między tymi, co nie znali jeszcze liter, i zaczęła się lekcja.
Antek, upomniany przez matkę, ślubował sobie, że musi się odznaczyć.
Nauczyciel wziął kredę w skostniałe palce i na zdezelowanej tablicy napisał jakiś znak.
— Patrzcie dzieci! — mówił. — Tę literę spamiętać łatwo, bo wygląda tak, jakby kto kozaka tańcował, i czyta się A. Cicho tam, osły!... Powtórzcie: a... a... a...
— A!... a!... a!... — zawołali chórem uczniowie pierwszego oddziału.
Nad ich piskiem górował głos Antka. Ale nauczyciel nie zauważył go jeszcze.
Chłopca trochę to ubodło; ambicja jego została podrażniona.
Nauczyciel wyrysował drugi znak.
— Tę literę — mówił — zapamiętać jeszcze łatwiej, bo wygląda jak precel. Widzieliście precel?
— Wojtek widział, ale my to chyba nie... — odezwał się jeden.
— No, to pamiętajcie sobie, że precel jest podobny do tej litery, która nazywa się B. Wołajcie: be! be!
Chór zawołał: be! be! — ale Antek tym razem rzeczywi-
Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/064
Ta strona została uwierzytelniona.