pod dyrekcją gospodyni skrobali kartofle, drudzy nosili wodę, inni pokarm dla krowy, i na tem zajęciu upłynął im czas do południa.
Kiedy Antek wrócił do domu, matka zapytała go:
— A co? uczyłeś się?
— Uczyłem.
— A dostałeś?
— O! i jeszcze jak! Dwa razy.
— Za naukę?
— Nie, ino na rozgrzewkę.
— Bo widzisz to początek. Dopiero później będziesz brał i za naukę! — pocieszyła go matka.
Antek zamyślił się frasobliwie.
— Ha, trudno — rzekł w duchu. — Bije bo bije, ale przynajmniej pokaże, jak się wiatraki stawiają.
Od tej pory dzieci najniższego oddziału uczyły się wciąż czterech pierwszych liter, a potem szły do kuchni i na podwórze pomagać profesorskiej gospodyni. O wiatrakach mowy nie było.
Jednego dnia na dworze mróz był lżejszy, profesorowi także jakoś serce odtajało, więc chciał wytłomaczyć najmłodszym swoim wychowańcom pożytek pisma.
— Patrzcie, dzieci — mówił, pisząc na tablicy wyraz dom — jaka to mądra rzecz pisanie. Te trzy znaczki takie małe i tak niewiele miejsca zajmują, a jednak oznaczają — dom. Jak tylko na ten wyraz popatrzysz, to zaraz widzisz przed oczami cały budynek, drzwi, okna, sień, izby, piece, ławy, obrazy na ścianach, krótko mówiąc — widzisz dom ze wszystkiem, co się w nim znajduje.
Antek przecierał oczy, wychylał się, oglądał napisany na tablicy wyraz, ale domu żadnym sposobem zobaczyć nie mógł. Wreszcie trącił swego sąsiada i spytał:
— Widzisz ty tę chałupę, co o niej profesor gadają?
— Nie widzę — odparł sąsiad.
Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/066
Ta strona została uwierzytelniona.