Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/071

Ta strona została uwierzytelniona.

mógłby pod bokiem swemu rodzonemu majstrowi kuźnię założyć i zmusić go do staranniejszej roboty!...
A trzeba wiedzieć, że majster miał jeszcze jeden obyczaj.
Na drugim końcu wsi mieszkał wielki przyjaciel kowala — sołtys, który w zwykłe dnie prawie nie odchodził od pracy, ale gdy mu co kapnęło z urzędu, rzucał gospodarstwo i szedł do karczmy mimo kuźni. Bywało tego raz, albo i dwa razy na tydzień.
Idzie sobie tedy sołtys, z zapracowanym na urzędzie groszem, pod sosnową wiechę, i niechcący zbacza do kuźni.
— Pochwalony! — woła do kowala, stojąc za progiem.
— Pochwalony! — odpowiada kowal. — A jak tam w polu?
— Niczego — mówi sołtys. — A jak u was w kuźni?
— Niczego — mówi kowal. — Chwała Bogu, żeście choć aby raz wyleźli z chałupy.
— A tak — odpowiada sołtys. — Takem ci się zgadał w kancelarji, że muszę choć odrobinę zęby popłókać. Może pójdziecie i wy od tego kurzu?
— Ma się rozumieć, że pójdę, przecie zdrowie jest najpierwsze — odpowiadał kowal i, nie zdejmując fartucha, szedł wraz z sołtysem do karczmy.
A kiedy już raz wyszedł, mogli chłopcy na pewno gasić ognisko. Żeby robota była najpilniejsza, żeby się walił świat, ani majster, ani sołtys przed wieczorem nie wyszli z karczmy, chyba że sołtysowi narzuciła się jaka urzędowa czynność.
Dopiero późno w nocy wracali do domu.
Zwykle sołtys wiódł kowala pod rękę, a ten dźwigał butelkę „płókania“ na jutro. Na drugi dzień sołtys był zupełnie trzeźwy i gospodarował aż do nowego zarobku na urzędzie, ale kowal wciąż zaglądał w przyniesioną butelkę, dopóki się dno nie pokazało, i tym sposobem od jednego zamachu wypoczywał przez dwa dni.
Już półtora roku nadymał Antek miechy w kuźni, nie ro-