Gdy stanął na ganku, wątły Böhme wyglądał przy nim, jak — wedle słów Biblji — szarańcza przy wielbłądzie.
— No, ale gadaj co!... — powtórzył Adler, siadając na żelaznej kanapce, która zatrzeszczała. Tubalny głos jego dziwnie harmonizował z rytmicznym łoskotem fabryki, przypominającym odległe grzmoty.
— Czy mój Ferdynand nie pisał do banku?
Böhme mimowolnie znalazł się w środku kwestji, z którą tu przyjechał. Siadł na drugiej kanapce naprzeciw Adlera. Z zastanawiającą przytomnością umysłu przypomniał sobie początek pierwszej części mowy: o niezbadanych wyrokach...
Pastor miał jedną wadę. Oto — nie umiał płynnie mówić bez okularów, które zawsze w niewłaściwe miejsce chował. Czuł, że wypada zacząć wstęp, ale jakże zacząć bez okularów?... Odchrząknął, powstał z kanapy, zakręcił się wkoło... Niema okularów!
Sięgnął ręką do lewej kieszeni spodni, potem do prawej... Okularów ani śladu!... Czyby je zostawił w domu?... Gdzież znowu! miał je przecie w rękach, siadając na bryczkę... Sięgnął do jednej tylnej kieszeni surduta: niema... do drugiej — znowu niema! Biedny pastor całkiem zapomniał początkowych zdań części przygotowawczej.
Adler, który znał przyjaciela na wyrywki, zaniepokoił się.
— Czego ty się tak, Marcinie, ale kręcisz?... — spytał go.
— Ech, mam kłopot... Gdzieś zostawiłem okulary...
— Na co tobie okulary? Kazania przecież nie będziesz do mnie mówił.
— Ale, bo widzisz...
— No, ja ale pytam się o Ferdynanda: czy niema od niego wiadomości?...
— Zaraz ci powiem!... — mówił Böhme, krzywiąc się.
Sięgnął do bocznej kieszeni i nie znalazł okularów. Odpiął surdut i z kieszeni wewnętrznej dobył jakiś papier, wielki
Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/092
Ta strona została uwierzytelniona.